O 8 rano, czyli jak zwykle o tej samej porze ruszamy na wycieczkę do tuneli Cu Chi. Nie zdążyliśmy wyjechać z Sajgonu a zaczęło padać…i tak padało cały dzień z przerwami. Doświadczamy przez to tropikalnej burzy – są momenty że leje niesamowicie mocno, a po chwili są momenty z przebłyskami słońca.
Rejon z tunelami jest położony w gęstym lesie tropikalnym, gdzie wykopano w czasie wojny wietnamskiej sieć ponad 250km. Było to o tyle trudne, gdyż gleba jest niezwykle ścisła. Z drugiej strony nie wymagało to robienia konstrukcji podtrzymującej strop. Wchodzimy do tuneli – są wąskie tak że mieści się jeden człowiek, oraz niskie, bo przemieszczać się można tylko w kuckach. A i tak zostały one powiększone dla turystów… Można też postrzelać sobie z kałasznikowa albo innych karabinów na zaimprowizowanej strzelnicy. Sporo osób korzysta z takiej możliwości, bo jest dość tanio a wybór broni całkiem spory. Huk przez to jest niesamowity, ma się wrażenie że działania wojenne nie ustały a trwają nadal…
Po powrocie do Sajgonu szybko się przemieszczamy na dworzec autobusowy i o 15.30 odjeżdżamy do Can Tho. Na miejsce przyjeżdżamy już w nocy. Deszcz nie przestaje padać, przez co trochę się obawiamy jak nam się uda wypad na pływający targ następnego dnia. Ryzykujemy i kupujemy jednak tą wycieczkę, a lokalsi zapewniają ze jutro nie będzie padać…ahaaa.