Rano ruszamy na wycieczkę do My Son – ruin świątynnego kompleksu Chamów położonego w dżungli, takiego wietnamskiego Angkoru. Na miejscu jest niesamowicie gorąco i parno. Tak jeszcze nie było, po plecach ciekną krople potu, czoło mokre i na dodatek zero wiatru dla ochłody. Rozpaczliwie szukamy cienia, ale kompleks ruin nie jest zadrzewiony. Miejsce jest bardzo ładne, z niezwykle soczystą zielenią i dla nas nowym doświadczeniem, dlatego mimo niekorzystnych warunków nie jesteśmy rozczarowani.
Po powrocie do Hoi An kręcimy się chwilę po ulicach i idziemy odpocząć do hotelu. W tym samym czasie zaczyna padać deszcz, który przechodzi w ulewę. Wieczorem robimy kolejne zakupy i znów idziemy wcześnie spać, bo następnego dnia wcześnie rano pobudka.